Śpiewała przy krowach, podczas codziennych domowych prac i przy akompaniamencie maszyn w bielskiej tkalni. Julianna Adamek, gawędziarka i śpiewaczka ludowa z Pewli Wielkiej, zdobywczyni niezliczonych nagród w konkursach śpiewaczych, gawędziarskich i recytatorskich, wychowała się “na gronickak”. Należy do ostatniego pokolenia, któremu muzyka ludowa towarzyszyła w zwyczajnej i niezwyczajnej codzienności.
– Śpiewało sie od dziecka. Kto cie tam ucył? My na gronickak paśli krowy, a Byrtki paśli na polanie. I tak do nos hujkali, łyskali, ze niosło sie na całom okolice! – wspomina Julianna.
Muzyka i śpiew były obecne w jej życiu na co dzień i od święta. Wspomina majenie pól i jak chłopaki biegali po łąkach z płonącymi motkami z gałęzi, korzonków i smoły i palili wielkie ogniska, sobótki, żeby prosić o urodzaj. Jak na Nowy Rok przebierali się i chodzili kolędować po chałupach.
Przyśpiewek i pieśni uczyło się w tamtych czasach od starszych, układało się również swoje. Nikt nie uczył warsztatu śpiewu, emisji głosu, nauka polegała na zapamiętywaniu melodii i nowych tekstów. Niektórzy fałszowali albo z dwóch pieśni robili jedną, ale śpiewali i tak.
Po raz pierwszy w konkursie wzięła udział w 1998 roku. To było podczas XXIX Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu, gdzie zdobyła Żywieckie Złote Serce. – Tak to musiał człowiek iść do pracy – dodaje. Szkołę włókienniczą ukończyła, gdy nie miała jeszcze 15 lat. Potem pracowała w tkalni w Bielsku-Białej.
– Białka to była rzeka, któro sprzyjała farbom. Piekne tkaniny my tam robili. Warsztaty same leciały, a jo zek śpiewała i mie nik nie słysoł – śmieje się.
Wracała do domu z dyplomami, tytułami i wyróżnieniami. Lista jej osiągnięć jest długa i imponująca, lecz nie oddaje całej gamy słodko-gorzkich doświadczeń, jakie rozgrywały się w tle. W domu jej zaangażowanie w śpiew nie spotykało się z entuzjazmem.
– Starego ślag trofioł! Jak zem śpiewała na weselak, to sie wszystki chłopy złaziły i mój był zazdrosny – wspomina Julianna. – E, to było beztalencie! – dodaje ze śmiechem.
Ojciec Julianny zmarł, gdy miała zaledwie dwa tygodnie.
– Matka nigdzie nie pracowała, jako była bieda! Co urosło w polu, jojko, masło, syrek to sie zanosiło i sprzedawało. Zeby były piniondze na sól, na nafte, na zopołki. Wszystko sło do miasta. A my jedli prazuchy z mlykiem. Nieroz takie kwaśne to mlyko było jaz piscało. Od dziecka mom uculeni na ziemnioki z mlykiem. Ale jadło sie, bo nie było nic innego. Prazuchy to była tako monka prazono w gorku, a potem zalewano wodom z solom. Gynste to było, syte. Teroz to jest rarytas. Je sie z masłem, spyrkami. Ale u nos nie tak sie jodało. Ino z tym kwaśnym mlykiem. Dwa, trzek przy jednej misce jedli – opowiada Julka. – Za to potem, jak juz było nos stać, były ziemnioki z koperkiem i masłem. Ik smak pamientom do dziś!
Jest już po osiemdziesiątce, choć ich jej wygląd nie zdradza wieku. Wciąż potrafi wydobyć z siebie donośny głos i pamięta wierszyki i piosenki, których nauczyła się w szkole, również te po rosyjsku.
Dzwonek dzwoni, co to znaczy?
Koniec lekcji przerwa w pracy.
Choć to w zimie, a nie w maju
Okna w klasach otwierają.
A na płocie jakaś wrona
Kracze bardzo oburzona.
Oj, te dzieci, to głuptasy!
Wypędzają ciepło z klasy!
Jak myślicie – czy ta wrona
Słusznie była oburzona?
Z Anną Dunat, śpiewaczką z tej samej wsi nie znały się w młodości, choć mieszkały na tyle blisko, że mogły słyszeć swój śpiew niosący się po łąkach. Poznały się już jako dorosłe kobiety. Chodziły śpiewać przy kapliczkach, a potem Hanka zaprosiła ją do zespołu Jedlicki, stworzonego przez Panią Marylę Dybek. Razem uczyły tańczyć i śpiewać ponad siedemdziesiątkę dzieciaków. Jeśli przyjdziecie do niej z kawałkiem ciasta drożdżowego, być może opowie Wam o Przemądrzanym Janku, który przywołał diabła, o zaklinaniu mleka i wypędzaniu strachów.
Tekst: Magdalena Ostrowska
Zdjęcia: Dominik Imielski
____________________________________________
Nagrania dźwiękowe oraz filmy znajdziesz na:
2024-02-01