Mieczysław Kamiński

Mieczysław Kamiński

Urodzony w Przyborowie w 1952 r. na Moczarkach. Wyjątkowy i nietuzinkowy muzykant. Jeden z ostatnich żyjących skrzypków starszego pokolenia na Żywiecczyźnie. Mówi o sobie, że jest muzykantem niemym, bo nie potrafi grać i śpiewać jednocześnie – nie musi. I tak jest genialny.

 

Mama, Karolina, i ojciec, Ignacy, żyli z gospodarstwa domowego oraz wyrabiania drewnianych narzędzi domowych: warzech, „rogolek”, wałków. Nazywali je „koszarawskimi narzędziami”. Mama sprzedawała je na Śląsku. Pan Mietek dorastał w czasach, w których dzieci zajmowały się pasieniem krów i pomocą w pracach na gospodarstwie, więc i on się tym zajmował.

Trudno powiedzieć, kiedy zaczęła się jego przygoda z muzyką, ale niewątpliwie wyrastał w środowisku, w którym śpiewy i muzyka towarzyszyły ludziom na co dzień – przy pracach polowych, „śkubaniu pierza”, podczas „obyrtaczek” – zabaw wiejskich, które odbywały się kilka razy w roku. Ludzie spędzali wolny czas, tańcząc, śpiewając i muzykując. W jego najbliższym otoczeniu byli także muzykanci. Brat ojca pana Mietka, Władysław Kamiński, był świetnym wiejskim skrzypkiem, jednak zginął tragicznie podczas zabawy wiejskiej, co w tamtych czasach się zdarzało. Najstarszy brat pana Mieczysława grał w okolicznej kapeli na bębnie. Pan Mietek wspomina, że gdy nikogo nie było w domu, próbował grać na tym bębnie – podobno szło mu lepiej niż bratu. Miał talent do muzyki i uwielbiał jej słuchać, korzystając z każdej okazji do obcowania z nią. Od małego coś go w niej pociągało.

W wieku 14 lat, za własne pieniądze, kupił swoje pierwsze skrzypce. Były zepsute – miały ubitą szyjkę. Kosztowały 80 zł, ale na droższe nie było go stać. Wstydził się przyznać najbliższym do tego zakupu, więc schował instrument w ulu za stodołą. Brat jednak znalazł skrzypce i pomógł mu je posklejać. On sam dorobił do nich kołki, jak umiał, i od tego momentu zaczął się uczyć grać na instrumencie.

Pierwszym nauczycielem pana Mieczysława był jego sąsiad, wiejski skrzypek, który czasem przychodził do ich domu i dzielił się umiejętnościami. Wystarczyło, że trzy razy pokazał mu, jak stroi się skrzypce, a pan Mietek robił to już sam. Brał sobie do serca wskazówki sąsiada. Często siadał przy piecu i próbował „łapać” coś na skrzypcach. To były czasy, gdy pytano go już o granie na bębnie za brata. Zagrał nawet na dwóch miejscowych weselach. Miał ogromny przywilej grania ze starszymi muzykantami, co sprzyjało jego rozwojowi muzycznemu.

Z czasem pan Mietek otrzymywał coraz więcej propozycji grania z innymi muzykantami na potańcówkach, kolędowaniach, weselach. Kuzyn, który mieszkał w Żywcu, zwerbował pana Mieczysława do zespołu Gronie z Żywca. W międzyczasie grał po weselach w składzie: skrzypce, heligonka, bęben, czasem saksofon. Grali wówczas repertuar tradycyjny – melodie weselne, krakowiaki, które „przygrywano do wyprowocki”, do ślubu. Jak mówi: „Późnij grało się rózne kawołki biesiadne i z Rzeszowszczyzny. Bo pamiyntom, jak dziś, ze w kazdy cwortek jus sie leciało do domu, bo o szesnostej dwadzieścia grali fajnie w radiu ci Rzeszowiacy. I z tego się brało i z Małego Władzia z płyt. Był taki z Rzeszowszczyzny, co wyjechał do Ameryki, ale on nie był mały, bo był wielki chłop, ale tak go nazywali. Na torgu sprzedowali pocztówkowe płyty i na tym bazowali, a reśte to z radia, co tam leciało.”

Pan Mietek wspomina również „kurki”, czyli zabawę „pożegnalną” młodej pary, która odbywała się dzień przed ślubem, w sobotę. Śluby odbywały się wówczas w niedzielę, na sumie. Pamięta, że schodziło się mnóstwo młodych ludzi z okolicznych miejscowości, bo nie było innych możliwości spędzania wolnego czasu. Wspomina też czasy, gdy drużbowie „obśpiewywali” weselników i młodych – pełnili wtedy bardzo ważną funkcję, bez nich wesele nie mogło się odbyć.

Za czasów zespołu Gronie pan Mieczysław miał przyjemność grywać z wybitnymi dudziarzami z Żywiecczyzny, m.in. Janem Kubiesą z Korbielowa i Franciszkiem Mrowcem z Krzyżówek. W wieku 25 lat ożenił się i zrezygnował z zespołu. Grywał jeszcze po weselach i zabawach, ale coraz bardziej pochłaniała go „rzeczywistość”, rodzina i codzienne obowiązki.

Przez większość życia pan prowadził on przede wszystkim gospodarstwo rolne. Jeszcze do niedawna miał konia, którym obrabiał pole. Ponieważ bardzo dobrze obsługiwał tokarkę, co wyniósł z rodzinnego domu, do lat 80. zajmował się także wyrabianiem i sprzedażą cepelii, później obróbką chałupniczą, wyrabianiem podestów, palet, płyt szalunkowych. Miał też epizody pracy jako cieśla razem z braćmi, choć wspomina, że praca na wysokości nie była dla niego. Muzyka była jego pasją, hobby, dodatkiem umilającym życie, ale nigdy nie myślał o niej jako o sposobie na życie. W końcu przyszedł taki moment, w którym pan Mieczysław odstawił na bok swoją ogromną pasję.

„Był taki czas, że skrzypce siedziały na szofce zapomniane. Nie grało się, nie grało… Później te konkursy były (…) i ktoś mnie tam posłoł na konkurs. To jeszcze było z czasów, kiedy w Korbielowie był redyk i przyszedłem na ten konkurs.” Jak się później okazało, był to początek nowej muzycznej przygody w życiu pana Mieczysława i powrotu do gry na skrzypcach. Pojawili się ludzie, co ciekawe młodszego pokolenia: Sławek Kamiński, Staszek Gwiazdoń, Paweł Jafernik, z którymi w 2005 r. założył kapelę „Eśta”. W czasie swojej działalności kapela dała wiele koncertów w kraju i za granicą, m.in. na Słowacji i w Norwegii. Kilkakrotnie wystąpiła też w programach telewizyjnych promujących Gminę Jeleśnia. Mają na swoim koncie dwie płyty: Biesiadnie oraz Stało się wesele – kolędy i pastorałki. Tym razem to pan Mieczysław pełnił rolę nauczyciela, mistrza i mentora w swojej dziedzinie. Chętnie dzielił się swoimi umiejętnościami z członkami kapeli.  Swoją osobowością i unikatowym stylem gry na skrzypcach pociągał za sobą i zarażał kolejne pokolenia muzykantów pasją do muzykowania. Wielu próbowało i nadal próbuje go naśladować, bo w jego stylu jest „to coś” – swego rodzaju wirtuozeria. 

Od kilku lat pan Mieczysław jest na „muzycznej” emeryturze. Rzadko sięga po skrzypce. Twierdzi, że granie nie sprawia mu już takiej radości, bo palce nie są te same i nie wygrywają tego, co by chciał. Jednak wzięty podstępem, wyciąga instrument i zaczyna grać. Na początku niechętnie, ale po chwili gra już całym smykiem i jest w innym świecie – swoim, muzycznym, wyjątkowym i nie do podrobienia. Mamy przyjemność i zaszczyt zatopić się w te dźwięki i doświadczyć czegoś, co wydawało nam się już dziś niemożliwe. Jesteśmy oszołomieni i szczęśliwi, że mogliśmy być świadkami tej muzycznej podróży.

Date

2024-11-14

Category

Muzykanci/Muzykantki

Tags

dolina koszarawy, Muzykanci/Muzykantki, przyborów